Komentarze: 0
Jestem introwertykiem .... ot taka mała autoanaliza. Po przeczytaniu kilku definicji w Internecie, jakichś ciekawych pseudonaukowych artykówłó udało mi się w końcu zaszeregować do jakiejś grupy.
Niemal wszystko się zgadza, wycinek z Wikipedii .... wystarczy pobieżnie rzucić okiem.
zyskują energię kiedy są w samotności, a tracą wśród ludzi, czerpią energię ze świata wewnętrznego, tj. uczuć, idei, wrażeń, są dobrymi słuchaczami, myślą zanim coś zrobią lub powiedzą, utrzymują większy kontakt wzrokowy podczas słuchania kogoś, niż podczas mówienia do niego, mają niewiele zainteresowań, ale w każde zainteresowania bardzo się zagłębiają, tylko głębokie relacje z innymi nazywają „przyjaźnią”, wolą rozmowy w cztery oczy niż w grupie, mówią wolno, z przerwami, aby się skupić potrzebują ciszy, nie lubią gdy im się przerywa pracę lub jakiekolwiek inne zajęcie (np. dzwonkiem telefonu), korzystają z pamięci długotrwałej, przez co często mają uczucie „pustki w głowie” i mogą mieć problemy ze znalezieniem odpowiedniego słowa podczas rozmowy, lepiej niż ekstrawertycy radzą sobie z zadaniami wymagającymi skupienia uwagi, na studiach osiągają lepsze wyniki niż ekstrawertycy, łatwiej uczą się czytając niż przez rozmowę z innymi, wolą dowcip ujawniający niestosowność i niedopasowanie, pracują tak samo niezależnie od tego, czy są chwaleni, czy nie, nie lubią rozmów „o pogodzie”, mogą mieć trudności w zapamiętywaniu twarzy i nazwisk,No wypisz wymaluj...
A teraz do sedna. Czy jest sens z tym walczyć? Taka sytuacja... przychodzi sms... sąsiedzi z bloku obok piszą do męża czy nie wpadnie w odwiedziny. Nie minęło nawet 30 sekund a ten już hyc, pół litra whisky w łapie i leci pić z ludźmi, których w ogóle nie zna. Wychodząc na progu tylko się odwrócił i rzucił, czy nie chcę iść z nim. Na samą myśl, że mam iść do domu obcych ludzi, siedzieć tam z nimi i konwersować na bezpłciowe tematy robi mi się słabo. Pierwszy odruch oczywiście, że nie chcę iść, na prędce wymyślam wymówki w stylu jestem zmęczona, źle się czuję, ktoś musi z dzieckiem zostać przecież. Za 20 minut dostaję telefon z ponownym zaproszeniem... ale czy aby na pewno nie chcę przyjść, nawet z dzieckiem bo dzieciaki bawią się w pokoju obok a starzy mają spokój. Nachodzą mnie wątpliwości... mam się zmusić? Iść tam wbrew sobie i udawać, że jednak potrafię się dobrze bawić wśród ludzi? Nie lubię poznawać nowych ludzi, konwersować na sztuczne tematy, uśmiechać się i przytakiwać. Nigdy nie byłam i nie będę duszą towarzystwa... ale dlaczego czuję się z tego powodu jakby upośledzona... wybrakowana. Już sobie wyobrażam jak mu mówią "Ale masz drętwą żonę" albo "Tej, co jest z nią nie tak?". A ja po prostu nie chcę. Jakbym to miała zaklasyfikować to chyba nie jako cechę charakteru tylko bardziej w kategorii "wady". Nie lubię tego w sobie, to jest chyba pierwsze co bym zmieniła ale jednocześnie nie znajduję w sobie tyle siły żeby z tym walczyć.
Samotna wyprawa na rowerze, chodzenie po górach, nurkowanie... to są rzeczy które sprawiają mi przyjemność. Jak tylko znajdę się między ludźmi zachowuję się jak wypuszczona z buszu, cicha, wycofana, nie sypię żartami, nie emocjonuję się niczym, na chłodno podchodzę do każdej konwersacji. W czasach gdzie liczy się przebojowość, krzykliwość, otwartość jestem beznadziejnym przypadkiem. Źle mi z tym... ale chyba już za późno na zmianę.